7/29/2021

Outdoor Education in Northern Ireland - rozmowa z Kierną Corr

 

Kierna Corr – mieszka w Coalisland, pracuje w 3- i 4-latkami w Irlandii Północnej w szkole Windmill Integrated Primary (https://www.windmillips.com/), autorka bloga: https://www.facebook.com/nosuchthingasbadweather, https://nosuchthingasbadweather.blogspot.com

Od 2007 skutecznie wprowadza idee edukacji na świeżym powietrzu w swojej szkole.

Rozmowę przeprowadziła Julia Budzowska, obecnie lektorka i właścicielka szkoły językowej, a w latach 2004-2011 współpracowniczka PM 152 w Łodzi, aktywnie uczestnicząca w tworzeniu i realizacji programów unijnych.

Kierna, jak to się zaczęło?

Moja przygoda z edukacją na świeżym powietrzu rozpoczęła się w 2004, kiedy wraz z ze szkołami/przedszkolami z Norwegii, Polski i Włoch podjęłyśmy współpracę w ramach programu Comenius (obecnie Erasmus Plus). Rozpoczynając działania projektowe nie do końca zdawałyśmy sobie sprawę, jak pracują Norwegowie. Każda z nas słyszała, że Skandynawowie działają wiele poza budynkami szkoły czy przedszkola, natomiast rozmach tych aktywności nas zadziwił. Przedszkole w Eikefjord odwiedziłyśmy w 2006.

Pogoda była wspaniała, przyroda surowa, dzieci rozbawione i włażące w każdą dziurę. Widząc dziewczynkę siedzącą okrakiem na dachu szopy człowiek zastanawiał się, czy to nie Pippi! Potem okazało się, że jedna z grup (najstarsza, czyli dzieci ok. 6r.ż.) cały rok przebywa na zewnątrz. Rodziło się pytanie „Co to znaczy, że cały rok?” Otóż, do dyspozycji mieli namiot w stylu tipi z piecykiem kozą w środku i ławkami do siedzenia wokół. Tam wchodzili, kiedy zimą sypał śnieg albo mocno padało. Poza tym całymi dniami bawili się w pobliskim lesie, należącym do przedszkola. Rozpalali ogniska, ostrzyli patyki („Jak się ktoś skaleczy, to dajemy plaster. Potem już uważa”), piekli jedzenie, gotowali zupę z rzepy, a co jakiś czas chodzili na ryby, które potem patroszyli i gotowali. Z domu przynosili sobie pudełka z zimnym śniadaniem – owoce, kanapki. Przez cały dzień przedszkole nie serwowało żadnych ciepłych posiłków. Dla nas ale i dla pozostałych narodowości brzmiało to kosmicznie. Sanepid, rodzice, dziadkowie, kuratorium? Ja byłam zaskoczona, ale i …. zafascynowana. Doszłam do wniosku, że metodą małych kroków wprowadzę podobne zasady u siebie.

W kolejnym projekcie wróciłam do Eikefjord na „job shadowing”, co było doświadczeniem, które pozwoliło mi spojrzeć na stronę praktyczną takiej formy pracy. Uderzyło mnie, że dzieci się nie nudzą, że nie potrzebują mnóstwa zabawek, że są kreatorami czasu wolnego.

Oczywiście nie skończyłam swojej edukacji na odwiedzeniu jednego publicznego przedszkola pracującego w lesie. W kolejnych projektach współpracowałam z podobnymi placówkami ze Szkocji, Szwecji, Litwy i Islandii. Wszystko po to, by zobaczyć, jak oni pracują i z czym się zmagają. Oczywiście nie byłoby to możliwe, gdyby nie wsparcie ówczesnego dyrektora szkoły Windmill.

Jak zareagowało środowisko? Łatwo było ich przekonać? Skąd fundusze?

Przede wszystkim wg hasła przewodniego mojej grupy przedszkolnej nie ma czegoś takiego jak zła pogoda, jest tylko nieodpowiednie ubranie. Część środków z pierwszego projektu przeznaczyłam na zakup kombinezonów wodoodpornych, które służyły kilkunastu rocznikom (kolejne kupiłam dopiero w zeszłym roku!). Dzięki temu zniknął program obciążania rodziców dodatkowymi kosztami.

Kolejną kwestią była transparentność względem rodziców. Od początku jasno przedstawiałam zasady pracy w przedszkolu. Po roku żaden z rodziców nie zgłaszał już wątpliwości dotyczących programu, który zakładał, że codziennie, bez względu na pogodę, część dnia dzieci spędzały w przedszkolnym ogrodzie. Kluczem było wytłumaczenie, jakie korzyści stały za taką polityką. To że stawały się sprawniejsze, odporniejsze, świadome swoich możliwości, odważniejsze, bardziej kreatywne i skore do wszelkich aktywności. Rodzice mogli obserwować dzieci bawiące się w ogrodzie przywożąc dzieci do szkoły, ale też blog, który wtedy założyłam, był bardzo pomocny. Z czasem rodzice kolejnych roczników wybierali tę szkołę ze względu na program przedszkolny. Szczególnie rodzice dzieci o specjalnych potrzebach edukacyjnych.

Kolejnym wyzwaniem było dobrać sobie współpracowników i przekonanych obecnych. Były obawy, bo przecież deszcz, więc zaraz się przeziębią. No i jak poradzić sobie z dwudziestką dzieci na powietrzu? Więc umawiałam się, z nimi, że podejmą się tej pracy na okres próbny – 6 tygodni. Nikt po tym czasie nie zrezygnował.

Jaki wpływ ma Twoja praca na szkołę podstawową i szkoły w okolicy?

To na pewno nie jest łatwy proces. Przedszkole zawsze ma „łatwiej” z wyjściem, bo nie jesteśmy przeładowani programem nauczania. Natomiast udało nam się przekonać szkołę do „Fun Fridays”, kiedy spędzają większość dnia na powietrzu. W Irlandii Północnej chyba nie mam żadnego przedszkola publicznego, które pracowałoby na zewnątrz, ale są takie szkoły działające w ramach edukacji alternatywnej (domowej).

Obecna pandemia sprawiła, że zainteresowanie władz, szkół i rodziców pracą na świeżym powietrzu wzrosło. Państwo wspiera zakup zasobów potrzebnych do realizacji zadań na zewnątrz. Szkoły wykorzystują okazję, by tworzyć przestrzenie i programy, o które zabiegały latami, ale  dopiero teraz stało się to możliwe. Kilka lat temu powstał też ruch „Forest Schools” (https://www.forestschoolawards.org) – inicjatywa, która pojawiła się w Irlandii Północnej, mocno wspierana przez Ministra Środowiska. Nauczyciele przechodzą 6-tygodniowe szkolenie. Państwo przekazuje środki na szerzenie świadomości ekologicznej, realizację programów przyrodniczych, wycieczek krajoznawczych. Można powiedzieć, że kryzys ekologiczny i pandemia przyspieszyły przemiany.

Czy łatwo ruszyć z nauczaniem w terenie? Jakieś wskazówki?

Zajęcia na świeżym powietrzu wymagają odpowiedniego planowania i wypracowania systemu współpracy z dziećmi. Błędem jest rzucenie się na „głęboką wodę” na zasadzie „idziemy do lasu i robimy tam dokładnie to samo, co w szkole”. Co roku zajmuje mi to kilka tygodni, by nauczyć dzieci zasad bezpieczeństwa, zachowania np. przy ognisku. Same zajęcia muszą być bardziej praktyczne, angażujące dzieci w samodzielne działanie. Stąd jeśli tylko macie możliwość „podejrzeć” kogoś przy takiej pracy, to polecam! Natomiast dobrze zaplanowane zajęcia to owocny czas – nie ma co się obawiać, że nie będą uważać. W budynku też często ich uwaga jest pozorna, jeśli się nudzą.

Czy są praktyki  w systemie skandynawskim, których nie udało się wprowadzić w Windmill?

Po namyśle stwierdzam, że nie. Udało się wprowadzić wszystko, co chciałam, ale małymi krokami i z dużym namysłem. Od początku było wiadomo, że nie chcę pracować w 100% na zewnątrz. Mam pod opieką młodsze dzieci niż te z leśnej grupy w Norwegii, więc i zakres musiał być nieco inny. Na szczęście, zarówno przestrzeń jak i plan dnia udało się przestawić na pracę łączoną. Przechodzenie na nowy tryb zbiegło się z budową nowej szkoły, więc miałam realny wpływ na kształt i zaplecze nowego budynku. Były trudne momenty, np. ognisko – miejsce do grillowania. Najpierw trzeba było przemyśleć jego umieszczenie i zasady bezpieczeństwa. Jak to zrobić podejrzałam podczas jednego z projektów u partnera. Przydało się koło, coś jak hula-hop. Musiałam wyznaczyć okrąg, do którego pod żadnym pozorem nie wolno było wejść. Dzięki temu od pewnego czasu regularnie sami przygotowujemy sobie dania z rusztu!

Pamiętam, jak z job-shadowing w Norwegii przywiozła książkę, w której przedstawiono pomysły na aktywności na świeżym powietrzu. O ile w pierwszym roku reakcja dzieci była „wow! Zróbmy to i tamto!”, o tyle teraz po latach dzieci komentują „o, to robiliśmy i to też”. To dowodzi, że udało się wszystko.

Jak zacząć? Skąd czerpać inspiracje?

Erasmus! Akcja KA1.1, dzięki której można wyjeżdżać na szkolenia dla kadry edukacyjnej. Zazdroszczę Wam ogromnie, że dalej macie tę szansę. Nam ją odebrano wraz z Brexitem. Nowe programy, jakie mają powstać, nie obejmą przedszkoli. Natomiast dobre choć to, że nadal możemy Was gościć.

Jako firmę szkoleniową polecam: Smart Teachers Play More: https://smartteachersplaymore.com. Bądźcie uważni, żeby nie korzystać z firm, które się nie znają na temacie, ale oferują coś, bo jest modne i dochodowe. Warto trzymać się tych, które wyrosły z doświadczeń skandynawskich.

W swoich poszukiwaniach czerpałam dużo z Internetu. Grupy na FB czy Twitterze.

Co do blogów i książek polecam https://creativestarlearning.co.uk, i książki tej autorki: Juliet Robertson, Dirty Teaching: A Beginner’s Guide to Learning Outdoors (2014)  and Messy Maths (2017). Są idealne dla kogoś, kto chce dopiero zacząć przygodę!

 

2/25/2018

„Room on the Broom” - drama na lekcji angielskiego



Od zawsze moim marzeniem było przeprowadzenie lekcji teatralnej, lub chociażby przemycenie jej fragmentu podczas „normalnych zajęć”. Postanowiłam więc wykorzystać do tego znaną bajkę pt „Room on the Broom”. Wybrałam jedną z klas trzecich (wybór uzasadniony- dziewczynki w owej klasie kochają temat czarów i czarownic) i wspólnie obejrzałyśmy bajkę. 
Na tej samej lekcji rozdałam dziewczynkom karty pracy - ich zadaniem było rozszyfrowanie słówek związanych z bajką, dopasowanie słownictwa do obrazków, a także pokolorowanie głównej bohaterki według podanych instrukcji. 
Na koniec zajęć rozdałam dzieciom fragmenty tekstu (z podziałem na role) tak, aby przez okres ferii mogły się z nim zapoznać. 
Po feriach wspólnie czytałyśmy teksty, a także tworzyłyśmy książki na podstawie bajki. Na kolejnych zajęciach bawiłyśmy się w teatr. 





Autorką jest p. Martyna Bujnowicz


10/23/2017

Design Thinking z licealistami

Metodę pracy nad innowacjami zwaną design thinking poznałam na kursie menadżerów szkół językowych i mnie zauroczyła poziomem empatii, jaką się trzeba wykazać przy tworzeniu "persony". Wykorzystałam moment, gdy rozmawialiśmy o zmianach w miastach, by nauczyć licealistów, jak wykorzystywać to narzędzie przy projektowaniu zmian właśnie. Pierwotnie mieliśmy rozmawiać o naszym mieście, ale pomyślałam, że łatwiej będzie jednak skoncentrować się na temacie im bliższym, czyli szkole.

Na początku tworzyliśmy "personę". Tu jest to typowy uczeń szkoły licealnej. Opisujemy, co taka osoba czuje, widzi, słyszy, mówi. Wszystko, by poczuć, jak to jest być uczniem. (Gdyby moi kursanci musieli się wczuć w osobę, którą nie są byłby efekt "wow" w momencie odkrycia, że po drugiej stronie też jest człowiek ze swoimi emocjami i problemami. Tu tego efektu nie było).


  
Następnym krokiem było opracowanie typowego dnia w szkole naszej persony rozpisując po kolei wszystkie aktywności.
Kolejnym etapem w design thinking jest dopasowanie do każdej aktywności tego, co dana firma (tu szkoła) ma do zaoferowania, by ułatwić realizację potrzeb klienta.
Ostatnim, najciekawszym etapem w tej części jest projektowanie możliwych rozwiązań, które w jeszcze lepszym stopniu dostosowałyby firmę do potrzeb jej klientów.


Prace wyszły wspaniałe, w całości po angielsku. Po angielsku tworzone i po angielsku prezentowane. Czego chcieć więcej!

Autorka: Julia Budzowska

10/10/2017

Alfabet u drugoklasistów

Nowy rok szkolny, nowe ciekawe pomysły na zajęcia! Na pierwszy ogień lekcja autorstwa p. Martyny Bujnowicz:



Jak sprawić by nauka alfabetu nie wiązała się jedynie z odsłuchaniem piosenek i powtarzaniem liter do poznanych wcześniej melodii?  Nic prostszego. Wystarczy zaopatrzyć się w makaron w kształcie liter i zabawę można zaczynać. Dzieci z klas drugich utrwalając alfabet na polecenie nauczyciela łowiły wśród stosu makaronowego abecadła odpowiednie litery, by następnie ułożyć je na właściwym miejscu. Śmiechu było co niemiara i alfabet został przyswojony.

A oto mała fotogaleria: